REKLAMA

NOP – Poszczepienne zapalenie mózgu – DTP (błonica, tężec, krztusiec) Polio – Historia Bartosza

Historia Bartosza. Jako kilkulatek czytał, pisał, liczył i szalał na komputerze. Dostrzegał kilka rzeczy jednocześnie. Słowem – świetnie się zapowiadał. Teraz leży niemal bez ruchu w łóżku szarpany atakami epilepsji. Tradycyjna medycyna nie potrafi mu pomóc.

Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Był dzieckiem wymarzonym i długo wyczekiwanym przez oboje małżonków, choć mieli już jednego syna.

Urodził się, gdy pani Halina miała 40 lat, dlatego lekarze chuchali i dmuchali na oboje. Malec rozwijał się znakomicie, prawie nie chorował, co najwyżej przytrafił się jakiś katar. Już jako trzylatek całkiem na serio dobrał się do komputera. Sam nauczył się czytać, pisać i liczyć do 400, poznał podstawy angielskiego i tworzył wielobarwne kompozycje plastyczne na cyfrowym ekranie. Szybko wyszło też na jaw, że ma podzielną uwagę i potrafi rejestrować kilka faktów jednocześnie z najbliższego otoczenia. Panie w przedszkolu mówiły z podziwem „on jest w dwóch miejscach naraz” i dawały mu więcej swobody, niż innym dzieciom.

Pani Halina: – Bardzo lubił podróżować samochodem, dlatego zawsze go zabierałam, kiedy musiałam załatwiać sprawy urzędowe. Któregoś dnia, kiedy siedział cicho z tyłu, spytałam: „co robisz?”. Odpowiedział: „jem bułkę, piję sok i liczę słupy”. „Przy którym jesteś?” „Przy 87. A ty lepiej zwolnij, bo tu jest ograniczenie prędkości i dostaniesz mandat.” I tak nas ciągle zaskakiwał, jakby wszystko łapał z powietrza.

W maju 2007 roku , gdy Bartek miał 5 lat, do domu w Dębinie przyszło wezwanie z ośrodka zdrowia, że nadszedł termin szczepień ochronnych. Chodziło o zintegrowaną szczepionkę w zastrzyku przeciwko tężcowi, błonicy i krztuścowi oraz krople do nosa przeciw polio.
Tego dnia Bartek miał katar, więc uzgodniłam z pielęgniarką następny termin w listopadzie. Pojechaliśmy, lekarka zbadała syna, nie miał podwyższonej temperatury, więc uznała, że można go zaszczepić. Ponieważ miałam jakieś złe przeczucia uspokajała, że według WHO szczepienie jest bezpieczne nawet przy 38 stopniach Celsjusza. No i po paru godzinach miał już 38 – opowiada matka.

Zadzwoniłam do ośrodka, ale uspokajano, że to reakcja poszczepienna, która minie.

Ale nie minęła. W nocy temperatura skoczyła do ponad 40 stopni. Rano pani Halina pojechała z dzieckiem do prywatnego gabinetu.
Lekarka stwierdziła anginę i przepisała antybiotyk. Bardzo wysoka gorączka wciąż się utrzymywała. Mimo schładzania w wannie i kompresów chłopiec chwilami tracił przytomność. Nikt nie chciał dać skierowania do szpitala. Po kilku dniach zrozpaczeni rodzice wezwali pogotowie, które zawiozło Bartka do szpitala w Wieluniu.

Nigdy nie zapomnę, co powiedział, kiedy wnosiliśmy go do ambulansu: „nie zabierajcie mnie z mojego kochanego domku„ – opowiada mama.

A dalej była droga przez mękę. Lekarze zaintubowali syna i podłączyli do tlenu, ale więcej nic nie mogli zrobić, szczególnie, kiedy dostał ataku epilepsji. Wydzwaniali do innych szpitali, nigdzie nie było miejsca, wreszcie zlitowali się w Łodzi na Spornej.

Tam na OIOM-ie wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną i pod respiratorem Bartek przeleżał 87 dni. Lekarze nie dawali zbytnich szans, rodzice ani przez chwilę nie opuszczali boksu syna.

Ojciec, pan Andrzej:

Na Spornej są wspaniali lekarze, ale nie wiedzieć czemu leczyli go na opryszczkę, choć wyniki badań nie potwierdziły obecności wirusa wywołującego opryszczkę, tylko ciężkie zapalenie mózgu o nieznanej etiologii. Pojawiały się wciąż nowe komplikacje: krwawienie z żołądka, zakażenie posocznicą, sepsa i ARDS, czyli respiratorowe zapalenie płuc.

Ciągle miał napady epilepsji. Umierał na naszych oczach. Żona kilkakrotnie wzywała zakonnika z kościoła ojców bernardynów, żeby dał ostatnie namaszczenie.

A nasze dziecko walczyło o życie i wciąż żyło. Rodzice chcieli zabrać syna do CZD w Warszawie, łódzcy lekarze się nie zgodzili, bo mógłby tego nie przeżyć. Wreszcie ordynator OIOM-u sam załatwił przeniesienie do Górnośląskiego Centrum Dziecka w Katowicach.

Tam stwierdzono, że Bartek ma wirusowe zapalenie mózgu i jedynym ratunkiem jest podanie sterydów. Już po pierwszej serii jego stan się poprawił. Wprawdzie nie mówił, tylko krzyczał niezrozumiale, ale zaczął samodzielnie siadać, poruszał rękami i śmiał się. Niestety, dopadły go kolejne zakażenia, tym razem retrowirusem. Nie można było kontynuować kuracji sterydowej. 31 lipca 2008 roku został wypisany do domu. Na skutek zniszczenia mózgu nie mówił, nie chodził, ledwo poruszał jedną ręką.

Nie panował nad odruchami fizjologicznymi i trzeba go było karmić przez sondę do żołądka (PEG). Najprawdopodobniej słyszał i widział. Mimo bardzo intensywnej, codziennej rehabilitacji prowadzonej przez oboje rodziców i prywatne rehabilitantki (pochłaniała olbrzymie pieniądze) każda drobna poprawa była natychmiast niweczona przez ciągłe napady padaczkowe, które zdarzały się nawet kilkadziesiąt razy dziennie.

Rodzice zaczęli szukać ratunku i tak wypłynął temat komórek macierzystych, z którymi medycyna wiąże ogromne nadzieje.

Źródło: TVP Info

06-06-2020

Udostępnij ten artykuł znajomym:

Udostępnij

Napisz komentarz przez Facebook


lub zaloguj się aby dodać komentarz


Pokaż więcej komentarzy (0)