RZESZÓW / PODKARPACIE. Czy mieszkańcy stolicy Podkarpacia mają… wszystko? Zapraszamy na szóstą odsłonę bloga Agnieszki Wszołek.
Wszyscy prześcigają się w pomysłach co robić w długi weekend. Długi weekend to czas, kiedy nie można zostać w domu, bo zaraz gdy się skończy, każdy pyta “No hej, co robiłeś w długi weekend?”. Z jakiegoś powodu akurat wtedy nie można robić tego samego, co w zwykły weekend. Każdy stara się wymyślić więc jak najlepszy i najoryginalniejszy sposób na zasymilowanie majowej pogody i wykorzystanie tych kilku cennych beztroskich dni. Ergo, wszyscy robią dokładnie to samo.
Z koleżanką wpadłyśmy na pomysł wymiany studenckiej krakowsko-rzeszowskiej. Połowę weekendu ona spędza u mnie, a drugą połowę ja u niej. Tylko co można robić ciekawego w Krakowie? Chciałam zabrać ją w jakieś miejsce niebanalne, zamiast robić kolejny raz tę samą trasę. To jest właśnie zmora zwiedzania miasta. A zwłaszcza Krakowa. Za każdym razem gdy się tu jest, trzeba zrobić obowiązkowo: Rynek, Wawel i bulwary. Bo jak to: być w Krakowie i nie być na rynku? To jakby nie być w Krakowie w ogóle! I tu się wkrada podstępnie Chodzenie. Chodzenie to nie jest takie zwykłe przemieszczanie się. Z jakiegoś powodu Chodzenie połączone ze zwiedzaniem staje się wyniszczającą pułapką, z której nie można uciec. Pomimo że ledwo poruszasz nogami i najbardziej na świecie masz ochotę położyć się i do końca dnia nic nie robić, idziesz dalej. Bo wtedy już nie ma odwrotu. Bo nie po to zaczęłyście po tym mieście chodzić, żeby teraz prostacko wsiąść w tramwaj i pojechać do domu.
Najpierw poszłyśmy co prawda do Mocaku, czyli Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie (ze szczególnym naciskiem na słowo “współczesnej”), ale potem poddałam się i z braku laku zabrałam ją na starówkę, czyli tam gdzie wówczas przebywało 50% krakowian i 99% turystów. Następnego dnia Zakrzówek też nie okazał się strzałem w dziesiątkę, ale czego ja się spodziewałam w Narodowy Dzień Grillowania.
Jeśli chodzi o Rzeszów, przez moją koleżankę mam wrażenie, że składa się w znacznej większości z parków. Ilość koloru zielonego mnie zdziwiła, ale możliwe że trasa była dobrana celowo i subiektywnie. Zresztą to ona sama zauważyła, że w Rzeszowie jest czyściej (ale to moja wina, bo niepotrzebnie na sam koniec zabrałam ją na Kazimierz). Tymczasem to, co ja najbardziej cenię w tym mieście to przestrzeń. W Krakowie wszystkiego jest więcej i wszystko jest i większe. W ogóle nie widać nieba. Smog wawelski też dokłada do tego swoje. Dlatego widząc jej chęć pokazania mi, że Rzeszów w niczym mu nie ustępuje, powiedziałam: zazdroszczę, że macie tu niebo. Nie wiem, czy wie o co mi chodziło, ale gdy wracałam do mojego ulubionego miasta (Rzeszów jest moim drugim ulubionym, przepraszam, ale to wciąż podium) tylko tego mi brakowało. No i czegoś do stóp. Damn it, nie będę mogła chodzić przez tydzień.
Agnieszka Wszołek
lub zaloguj się aby dodać komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz